środa, 29 lipca 2015

Mineralne cienie do powiek od Neauty Minerals - Gold Rush i Starry Night

 Hej Kochane! Dziś przychodzę do Was z recenzją dwóch mineralnych cieni do powiek od Neauty Minerals. Lubię sypkie cienie mineralne, więc i te szybko wkradły się w moje łaski. Co prawda latem rzadko używam takich produktów i ograniczam makijaż do minimum, ale zdarzyło mi się kilka razy zaszaleć i Gold Rush wraz z Starry Night wylądowały na moich powiekach.
 Oba cienie pięknie się skrzą. Gold Rush to złoto wpadające w brąz, a Starry Night na powiece wygląda jak gwieździste niebo, więc nazwa jest jak najbardziej trafna. Mieni się znacznie bardziej, niż udało mi się to ująć na zdjęciach, ale takie już są uroki fotografowania produktów. Pigmentacja obu cieni jest dobra, ale nie bardzo dobra. Nie trzeba nakładać wielu warstw żeby uzyskać pożądany kolor, ale czasem warto gdzieniegdzie dołożyć drugą warstwę cienia. Mimo to są bardzo wydajne.  
Trwałość obu minerałków jest bez zarzutów - bez poprawek trzymają się powieki wiele godzin (w moim przypadku ok 8h, później zmywam makijaż) i nie rolują się. Nie używam bazy, więc z czasem kolory nieco bledną, ale wciąż wyglądają dobrze i nie powstają nieestetyczne plamy. Starry Night lubi się nieco osypywać przy nakładaniu, ale poza tym nie stwarzają większych problemów a aplikacja jest prosta i nie zajmuje dużo czasu. Ja nakładam je na sucho, ale podejrzewam że nakładane wilgotnym pędzelkiem będą dawały bardziej wyrazisty efekt.
Przyczepić mogę się do opakowań, których sitko nie jest niczym zabezpieczane (oprócz naklejonej folii). Po usunięciu zabezpieczenia niestety cienie fruwają po słoiczku i przy ich otwieraniu może zrobić się niezły bałagan.
Słoiczki widoczne na zdjęciu mają pojemność 1g i każdy z nich kosztuje 14,90zł na stronie www.neauty.pl. Myślę, że ich cena w stosunku do wydajności jest korzystna, a sam fakt że są mineralne sprawia, że używam ich chętniej. Od wielu miesięcy nieprzerwanie używam podkładu mineralnego tej marki, więc mam do niej pełne zaufanie. Same zobaczcie co producent pisze o swoich kosmetykach:
"Produkty, które oferujemy spełniają rygorystyczne normy dotyczące bezpieczeństwa kosmetyków określone w Rozporządzeniu Parlamentu Europejskiego i Rady (WE) nr 1223/2009. Produkty Neauty posiadają wszystko, co najcenniejsze w kosmetykach mineralnych:
-nie zawierają szkodliwych substancji, takich jak: konserwanty, barwniki chemiczne czy też substancje zapachowe
-są pozbawione talku, tlenochlorku bizmutu, olejów, wosków i silikonów
-nie zatykają porów, przez co skóra może swobodnie oddychać
-ze względu na brak szkodliwych, drażniących czy komodogennych substancji są odpowiednie dla wszystkich typów cer, nawet najbardziej wrażliwych, atopowych czy trądzikowych
-zawartość tlenku cynku oraz dwutlenku tytanu sprawia, że stanowią naturalną barierę przed promieniowaniem UVA i UVB
-tlenek cynku dodatkowo posiada właściwości antybakteryjne oraz lecznicze – działa łagodząco na podrażnienia oraz ułatwia gojenie się ran
-na twarzy wyglądają naturalnie, nie powodują powstawania nieestetycznego efektu „maski”
-ze względu na swoja postać oraz sposób aplikacji są niezwykle wydajne".
Podsumowując: Cienie od Neauty Minerals przypadły mi do gustu i używam ich z przyjemnością, choć nie są bez wad. Myślę, że warto wypróbować je na sobie i mogę z czystym sumieniem polecić je osobom, które nie mogą (lub nie chcą) używać zwykłych drogeryjnych cieni. Moja ocena to 4/5.

poniedziałek, 27 lipca 2015

Lipiec w zdjęciach - nowości i nie tylko

Hej Kochane! Na blogu znów była mała przerwa, tym razem spowodowana spontanicznym wyjazdem do Niemiec. Jak wspominałam, w ostatnim czasie oddaję się głównie przyjemnościom i świętuję zakończenie studiów i zdany egzamin. Żeby trochę ożywić bloga pokażę Wam, małe urywki mojego życia, zapraszam.:)
Zazwyczaj rośliny schną u mnie jak szalone, nie mam do nich ręki. Tym razem coś mi się udało!
Powyżej motto lipca - pocztówka od www.spodlady.com stoi nad moim łóżkiem i motywuje do zostania... Kobietą sukcesu, a co! ;D
A to udany prezent i coś meeega oryginalnego - kolorowanki dla dorosłych "Łapacz snów"! Są tak piękne, że idealnie nadają się do oprawienia. Każdy z 50 obrazków ma na odwrocie motywujące cytaty. Uwielbiam!
I w tym miesiącu zdarzyło mi się popełnić zakupy. Nie ma to jak shopping w miłym towarzystwie, a do tego taki owocny!
Powyżej spódniczka uszyta dla mnie przez babcię. Baardzo podobają mi się te wzory i noszę ją z przyjemnością.:)
Powracam do dawnego ulubieńca, ale chyba miłość już nie ta. Albo rzęsy nie te.
Joko pochwaliło się nowością, czyli pomadką do ust Long Lasting Lipstick. Numer 30 podbił moje serce, chociaż wcale nie jest taka long lasting ;)
W tym miesiącu udało mi się coś przeczytać, w końcu! "Czas zapłaty" przypadł mi do gustu i przypadnie też wszystkim tym, którzy lubią historie z sali sądowej.

Po tylu latach w końcu udało mi się zakupić kominek. Otrzymany na jednym ze spotkań wosk Goose Creek o zapachu Orange Vanilla był moim pierwszym i skutecznie mnie odstraszył. Smród chemii, ból głowy, zgaga. Nigdy więcej.
I na koniec pozytywny akcent, czyli widoczek pięknego miasteczka Kitzingen, z wyprawy o której pisałam na początku posta.:)

A jak u Was wyglądał lipiec? Udało Wam się znaleźć czas na relaks?:)

poniedziałek, 20 lipca 2015

Letnie pazurki - mój (i nie tylko) wakacyjny manicure hybrydowy

Hej Kochane! Wiem, że nawaliłam i znów zaniedbałam bloga. Po egzaminie licencjackim nastał czas relaksu, czytania książek, spotkań z ludźmi, rodzinnych uroczystości, zakupów i innych przyjemności.:D Mój komputer chyba też ma wakacje, bo kompletnie się rozleniwił, a tak naprawdę to ledwo zipie. Wgranie zdjęć, czy napisanie posta zajmuje teraz sporo czasu, więc ostatnio kompletnie go nie włączam. No ale koniec tłumaczenia się, w następnym poście postaram się pokazać Wam w zdjęciach jak przebiegł mój ostatni miesiąc i co nowego sobie sprawiłam. A dziś post, który mega mnie cieszy, bo paznokciowy! Pokażę Wam moje propozycje na letni mani z Semilac, jesteście gotowe? Zaczynamy!
 Kto śledzi mojego fanpage na facebooku, ten już widział moje pierwsze hybrydowe ombre. Inspiracją były filmiki na youtube, gdzie dowiedziałam się jak je zrobić. Wykonanie było pracochłonne i czasochłonne, ale było warto. Z resztą oceńcie same.:) Użyte kolory to: 022 Mint i 047 Pink Peach Milk
Kolejne mani to paznokcie Pauliny z www.chloeblog.com <zazdroszczę basenu>. 
Trochę nad tym ślęczałyśmy, bo mięta i biel okazały się upierdliwe w nakładaniu, ale ostatecznie Paulina chyba jest zadowolona.:D
Kolory, które wybrała to: 001 Strong White, 144 Diamond Ring i 022 Mint.
 Mięta cieszy się sporym powodzeniem i wpadła w oko również mojej mamie, którą namówiłam na urozmaicenie w postaci naklejki. Moim zdaniem wygląda super, mama też była zadowolona i zebrała w pracy sporo komplementów. Kolory to: 022 Mint i 001 Strong White. Naklejki kupiłam na allegro.
 Mój kolejny pomysł to paznokcie w stylu marynarskim. Użyłam mojego ulubionego 018 Cobalt i 001 Strong White.
I na koniec najnowsze, bo wykonane wczoraj paznokcie, które bardzo spodobały się mojej mamie i jeszcze tego samego dnia zrobiłam jej takie same. :) Użyłam pięknej limonki o nazwie 143 Fresh Lime, w towarzystwie 106 Wet Marengo i 144 Diamond Ring. Zwróćcie uwagę jak sreberko ślicznie się mieni.:)

Wakacje wciąż trwają, więc mam nadzieję że trochę Was zainspirowałam do szaleństw i urozmaicenia swoich paznokciowych stylizacji. Dajcie znać, który spodobał Wam się najbardziej!

Wszystkie lakiery hybrydowe kupuję na stronie www.semilac.pl i tam z pewnością znajdziecie wymienione przeze mnie kolory i nie tylko. Jest w czym wybierać. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej na temat hybryd i zobaczyć jak wyglądały moje pierwsze podejścia do nich, zapraszam do napisanego już wcześniej przeze mnie posta: KLIK. W skrócie mogę napisać, że hybrydy uzależniają, bo gwarantują niesamowitą wygodę noszenia. Moje robię średnio co 16 dni, głównie ze względu na widoczny odrost. Mojej mamie udało się je przytrzymać nawet do 3 tygodni.:) Zaznaczam, że nie jestem profesjonalistką, a paznokcie robię tylko sobie i bliskim, którzy z góry wiedzą, że nie mam w tym jeszcze wprawy.:)

niedziela, 12 lipca 2015

Joanna, Oleje Świata, Balsam na suche miejsca 3 w 1 z olejem kokosowym

Hej Kochane! Witam Was po mojej blogowej przerwie.:) 
Mogę się pochwalić, że zdałam egzamin licencjacki i w końcu mam więcej czasu dla siebie. A dziś przedstawiam Wam wielofunkcyjny balsam na suche miejsca od Joanny, który gości w mojej kosmetyczce od dobrych kilku tygodni - zapraszam do lektury.
 Od producenta:
Cena: Ok 7zł/8g
 Moja opinia: Balsamik jest zamknięty w słoiczku, co zapewne nie każdemu będzie odpowiadało. Ja jestem zwolenniczką tego typu produktów w formie sztyftu, ale jestem w stanie zrobić wyjątek, jeśli produkt jest tego wart. Poza tym zauważyłam, że balsamy w słoiczkach wystarczają mi na znacznie dłużej niż sztyfty, więc chyba nie taki diabeł straszny.
Produkt jest gęsty (dzięki czemu nie topi się całkowicie w gorące dni), ale i łatwy w aplikacji. Ja preferuję skrobanie takich balsamów zewnętrzną stroną paznokcia i później przenoszenie na skórę, bo staram się unikać wkładania całych paluchów do słoiczka. Zapach balsamu jest słodki i kokosowy, czyli jak najbardziej trafia w mój gust. Używam go głównie w pielęgnacji ust, a na nich daje wykończenie podobne do oleju kokosowego - wygląda jak błyszczyk. Na szczęście jest bardziej trwały niż czysty olej kokosowy i tym u mnie zaplusował. Nakładam go na noc, a rano wciąż jest wyczuwalny na ustach. Jeśli chodzi o działanie, jestem z niego bardzo zadowolona. Zmiękcza usta i szybko radzi sobie z suchymi skórkami, które pod jego wpływem rolują się i same odchodzą od skóry. Przyjemnie natłuszcza i nie lepi się, chociaż jak wiadomo rozwiane włosy lubią przyklejać się do tego typu produktów i od tego nie uciekniemy. Skoro już jesteśmy w temacie włosów -  czasem zdarza mi się go użyć do zabezpieczenia końcówek, jeśli akurat nie mam niczego innego pod ręką i w tej roli też spisuje się całkiem dobrze. Poza tym czasem traktuję nim łokcie i wierzchy dłoni, ale to raczej profilaktycznie, bo nie mam żadnych problemów z przesuszeniem skóry. 
Producent obiecuje, że jeśli wypróbujemy ten produkt, nie będziemy chciały używać niczego innego. Myślę, że mogę się z tym zgodzić jeśli chodzi o pielęgnację ust, bo mimo sporej ilości pomadek i balsamów, najczęściej używam właśnie tego od Joanny. Świetnie się sprawdza i dobrze wygląda zarówno solo, jak i nałożony na kolorową pomadkę. Na inne partie skóry nakładam go bardzo rzadko, bo zwyczajnie nie mam takiej potrzeby. 
 Moja ocena: 5/5 rewelacyjna jakość w stosunku do ceny. Jako fanka oleju kokosowego i tego zapachu, jestem kupiona:)
Ostatnie zdjęcie z wgłębieniem po pierwszej aplikacji, po części w odpowiedzi na to, co ostatnio wyczytałam na jednym z blogów. A mianowicie dowiedziałam się, że blogerki robią zdjęcia nowych produktów bo tak naprawdę wcale ich nie używają, by móc je odsprzedać przez internet. Troszkę się uśmiałam, ale sama w życiu nie chciałabym być o coś takiego posądzona, więc postawię sprawę jasno: nigdy nie sprzedawałam żadnych otrzymanych kosmetyków, a jeśli zdarzyło mi się wkleić tutaj zdjęcie nieużywanego kosmetyku, to tylko dlatego że tak wygląda bardziej estetycznie. Myślę, że tak jest w przypadku większości blogerek.
Co Wy na to?

piątek, 3 lipca 2015

Joanna, Argan Oil - recenzja odżywki i maski do włosów.

Hej Kochane! Na blogu pustki, a to dlatego że wielkimi krokami zbliża się mój egzamin licencjacki. Staram się każdą chwilę przeznaczyć na naukę, a kiedy mam wolny czas to po prostu nie chce mi się już czytać, ani pisać. To dla mnie okres pełen stresu, ale na szczęście już wkrótce będzie "po krzyku". 
W końcu jednak musiałam znaleźć chwilę na bloga i dziś przychodzę do Was z recenzją dwóch produktów do pielęgnacji włosów od Laboratorium Kosmetycznego Joanna. Zaczynamy!

Joanna, Argan Oil, Maseczka do włosów
 Od producenta:Maseczka do włosów z linii Argan Oil została wzbogacona o niezwykle cenny olejek arganowy. Płynne złoto Maroka - bo tak zwany jest również też olejek - pozyskiwany jest z upraw ekologicznych i posiada certyfikat Ecocert.
Maseczka doskonale regeneruje przesuszone włosy i zniszczone końcówki oraz likwiduje problem puszenia się włosów, nadaje im zdrowy wygląd i pożądaną przez wszystkie kobiety miękkość oraz cudowny blask.
Teraz - jeśli chcesz, aby Twoje włosy odzyskały naturalne piękno, nie musisz wyjeżdżać do Maroka ani wydawać fortuny, gdyż jeden z najcenniejszych olejków na świecie jest już dostępny w nowej linii Joanna Argan Oil.
Bogata konsystencja i piękny zapach sprawia, że pielęgnacja włosów będzie niezwykle wyjątkowym rytuałem przywracającym naturalne piękno.
Cena: 7,16zł / 150g

Joanna, Argan Oil, Odżywka do włosów
 Od producenta:
Odżywka z olejkiem arganowym do włosów suchych, zniszczonych, potrzebujących wyjątkowej pielęgnacji.Wzbogacona o niezwykle cenny olejek arganowy, zwany także płynnym złotem Maroka. Ten orientalny składnik posiada bogate właściwości pielęgnujące włosy i delikatną skórę głowy. Teraz i Ty możesz rozkoszować się korzyściami płynącymi z tych luksusowych dobrodziejstw, a Twoje włosy zyskają:
- odżywienie i wzmocnienie,
- łatwość rozczesywania,

- regenerację zniszczonych partii,
- zmysłowy połysk,

- ochronę przed puszeniem się.
Cudowna konsystencja i piękny zapach odżywki sprawią, że pielęgnacja włosów stanie się wyjątkowym rytuałem przywracającym naturalne piękno.
Cena: 6zł / 200ml

Moja opinia na temat obu produktów: Postanowiłam opisać maskę i odżywkę za jednym zapachem, ponieważ uważam, że działają na moje włosy bardzo podobnie, może nawet identycznie. 
Oba produkty są lekko beżowe i pachną słodko, migałowo/budyniowo? Uwielbiam ten zapach. Różnią je opakowania - odżywka jest w buteleczce, a maseczka w tubce, ale obie formy mi odpowiadają. Mają też różne konsystencje, bo odżywka jest rzadsza, a maseczka należy do tych raczej gęstych, ale tutaj również obie konsystencje przypadły mi do gustu i były wygodne w aplikacji. Przejdźmy jednak do najważniejszego, czyli ich działania! Pierwsze podejścia do tych produktów nie wywołały u mnie zachwytu. Zarówno odżywka, jak i maseczka do włosów (oczywiście stosowałam je oddzielnie) były po prostu w porządku, czyli pomogły w rozczesywaniu włosów i lekko je wygładziły, I to by było na tyle. Przy następnych użyciach wpadłam na pomysł zastosowania metody OMO (Odżywka-Mycie-Odżywka) i to był strzał w dziesiątkę. Włosy za każdym razem były wygładzone, miękkie i dobrze nawilżone. Nie zauważyłam obciążenia, ale ja zawsze stosuję tego typu produkty tylko na długości włosów. Ich niezaprzeczalną wadą jest wydajność, nie można ich sobie żałować. W przeciwnym razie efekty są dużo słabsze, bo mam wrażenie, że włosy wręcz spijają te produkty. Nie jest jednak tragicznie, na pewno każdej z nich użyłam ponad 5 razy. Bywało gorzej.:)
Ich cena kusi, więc nie wątpię że kiedyś odżywka wpadnie w moje ręce po raz kolejny. Zwłaszcza, że zapach jest taki śliczny.
Moja ocena: 4/5 Trzeba mieć na nie sposób, a metoda OMO nim jest. :) Szczególnie polecam zakup odżywki, bo jest w niższej cenie, a ma większą pojemność.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
o mnie
Moje zdjęcie
Witam! Jestem studentką filologii angielskiej, w wolnym czasie lubię czytać blogi o tematyce związanej z kosmetykami i wizażem jak i sama tworzyć swoje recenzje, stąd pomysł na założenie bloga. Postaram się by blog nie ograniczał się do tematyki kosmetyków, a dotyczył również innych dziedzin życia. Zapraszam do zaglądania tu częściej i obserwowania jak blog się rozwija!:)